Zawoja, 24 stycznia 2024
Znajduję w końcu spokojną chwilę, by napisać do Ciebie kolejny “List z werandy”. Moje szukanie odpowiednich proporcji w różnych moich zaangażowaniach trwa i na razie kiepsko mi idzie.
To znaczy z punktu widzenia mojego umysłu, który lubi wszystko szufladkować, układać w przegródki i pilnować porządeczku – słabo to wszystko wygląda. Ale może da się na to spojrzeć jednak inaczej. Potraktować jako naturalny bieg życia (celowo nie chcę pisać: “chaos”, “bałagan”), w którym po prostu żywo reagujemy na to, co się wydarza; na to, co jest; na to, co przynosi każdy dzień i tydzień.
Wymaga to dużo zaufania do siebie i puszczenia kontroli, wytrwania w tym, co na początku niezbyt wygodne, ale… Może to też jest jakiś przepis na życie niosące wiele niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. I kto powiedział, że zawsze muszą być one przyjemne i miłe? Może całe to ocenianie nie ma sensu… I zamiast tego warto po prostu doświadczać…
To mi współgra z cytatem, którym zapomniałam się podzielić w ostatnim liście o otwieraniu się na to, co przynosi życie:
„W świecie, gdzie wciąż zwycięża postawa „niech będzie tak, jak ja chcę”,
trudno jest mówić o zgodzie na to, co przynosi życie,
szczególnie wtedy, gdy nie pokrywa się to z moim planem.
Dopiero gdy jeden lub więcej „zbiegów okoliczności” pokaże mi,
że tego, co otrzymuję, sam bym nie wymyślił,
że życie wykracza poza moje najśmielsze oczekiwania,
dopiero wtedy pojawia się ciekawość, a potem odwaga,
by porzucić swoje plany i spróbować zaufać Życiu.
Takie nieskalane moim myśleniem i ambicjami poczęcie”.(o. Wojciech Drążek CMM)
Niestandardowe świętowanie
Tak przeżyłam ostatnio mój dzień urodzin. Mimo że na początku stycznia tryskałam energią, w końcu wyczerpały mi się zasoby. Nie dość, że złapało mnie jakieś przeziębienie, kaszel, chrypka i ogólne osłabienie, to jeszcze rozsypałam się psychicznie. Niestety wzięłam na siebie ostatnio za dużo, za dużo też z siebie dałam, nie zassałam do środka, nie zwinęłam się w porę w kłębuszek i ostatecznie poczułam się tak przebodźcowana, że w akurat w dzień moich urodzin całe to napięcie pękło.
Snułam się po domu nie tylko fizycznie słaba, ale i wewnętrznie rozbita. Nie umiałam się szybko pozbierać, ale ostatecznie uznałam, że tak właśnie jest lepiej, że warto przy sobie w tym stanie pobyć. Dużo płakałam, ale pozwoliłam wylać się tym moim emocjom przez to moje pęknięcie. Nie miałam ochoty na żadne kontakty społeczne, choć w tych, w których jednak śladowo byłam obecna tego dnia, zachowałam w końcu autentyczność. Pokazywałam bliskim granice swoich możliwości i swoje rozmemłane oblicze. Nawet cieszyłam się, że w końcu jest okazja, żeby pokazać, że nie zawsze jestem taka poukładana, radosna i pełna werwy. Dobrze było doświadczyć akceptacji i przyzwolenia na taką mnie od innych.
I z jednej strony mogłabym się dodatkowo kopać życiem tego dnia i dołować tym, że akurat w dzień urodzin jestem w takim stanie, ale na szczęście nie dołożyłam już w ten sposób sobie. Owszem – mierzyłam się ze złością na siebie, że nie zareagowała w porę i doprowadziłam się do takiego stanu, ale jednak przeważyła łagodność i empatia do siebie. Towarzyszyłam sobie najlepiej, jak umiałam.
Miałam też takie głębokie przeświadczenie, że to spotkanie tego dnia z moim małym, rozbitym ego, jest wielkim Bożym darem dla mnie. I łaską była umiejętność przyjęcia i przeżycia tego w taki sposób.
Psychiczne towarzyszenie
To wiąże się też z odpowiedzią na pytanie, jakie zadałam sobie ostatnio z moim mężem. Zastanawialiśmy się, co to znaczy towarzyszyć sobie nawzajem psychicznie. On zwrócił przede wszystkim uwagę na wzajemne zrozumienie i bycie razem myślami. Ja z kolei doszłam do wniosku, że dla mnie w takim towarzyszeniu najważniejsze jest bezpieczeństwo emocjonalne, które rozumiem jako danie sobie przestrzeni na przeżywanie różnych emocji – także tych trudnych, nieprzyjemnych i niewygodnych w danym momencie. To dla mnie przepis na bliskość w relacjach z innymi, ale także ze sobą samą. Sobie też chcę psychicznie towarzyszyć.
Tym, co pomaga mi przyjąć taką postawę wobec siebie i innych jest świadomość, że żaden z tych stanów emocjonalnych nie trwa wiecznie i im bardziej dajemy im przestrzeń, tym tak naprawdę szybciej swobodnie przepływają, przetaczają się przez nas i naturalnie odchodzą. Doświadczyłam tego już nie raz i bardzo polecam takie podejście. Nawet bardzo intensywna złość, nawet ciężki ołowiany smutek, nawet objawiający się kulą w brzuchu lęk i niepokój – rozpuszczają się z czasem, kiedy daję im przestrzeń i uwagę, kiedy robię na nie przestrzeń, gdy przyjmuję je z otwartością i nie stawiam im tamy moją negacją, brakiem akceptacji, zniechęceniem.
Strategie na kryzys
Teraz po paru dniach, które upłynęły od moich urodzin, widzę, że powoli staję na nogi. Zanotowałam sobie część ciekawych wniosków i wglądów poczynionych podczas doświadczania tej mojej szczeliny, mojego pęknięcia. To kolejne gorzkie ziarna pokazujące mi moje głody, braki, deficyty, które domagają się troski, uwagi, zaopiekowania. To, co chciało być zauważone, zostało dostrzeżone. A przynajmniej jakaś część z tego.
Inną strategią, która mi pomaga wyjść z kryzysu, to sprawczość, zajęcie się różnymi sprawami do załatwienia, odhaczenie zadań. Ale z tym trzeba bardzo uważać, żeby to było jako drugie, a nie jako pierwsze. Bo choć sprawczość rozprasza mrok, który się wokół gromadzi i pomaga radzić sobie z bólem życia, to może też go niebezpiecznie zagłuszać. A w gruncie rzeczy wcale nie chodzi o to, żeby tego bólu nie czuć – tylko żeby go usłyszeć, pobyć z nim, dotrzeć do jego przyczyn i tam skierować swoje leczące spojrzenie i wszystko inne, czego trzeba, by zaradzić problemowi. Więc ze sprawczością trzeba uważać jak ze środkami przeciwbólowymi, żeby nie stała się ona formą ucieczki od spotkania z tym, co trudne, ale kluczowe do zobaczenia i przytulenia w nas.
Teraz powoli będę się wychylać w stronę światła. Chcę jeszcze raz przeczytać życzenia i wszystkie miłe słowa, które otrzymałam w ostatnim czasie od różnych osób. Około urodzinowy czas jest dobry na przyglądanie się swoim talentom i mocnym stronom, na zatoczenie jeszcze raz kręgu wokół swojego jedynego i niepowtarzalnego posłannictwa. W tym roku dodatkową okazją będzie dla mnie analiza wyników Kompasu Kariery (narzędzia badającego mocne strony i wartości – także w kontekście Bożego powołania). Bardzo się na to cieszę i mam nadzieję, że mój kolejny list będzie dotykał właśnie takich tematów. Czuję, że to ważne, by nie rozmienić się w życiu na drobne i nie sprzedać duszy, tylko działać najmocniej jak się da w strefie swojego geniuszu.
Mam nadzieję, że podoba Ci się ta perspektywa. Tymczasem zostawiam Cię z Twoim tu i teraz. Przeżyj je w zgodzie z tym, co się po prostu wyłania – choćby było inne od Twoich planów i oczekiwań.
Chętnie przeczytam w komentarzu, co z Tobą najbardziej zarezonowało w tym liście i co zabierasz z niego dla siebie.
Do następnego kontaktu.
Styczniowe uściski spod Babiej,
Monika
PS.
Spodobał Ci się ten list? Był dla Ciebie inspiracją i pokrzepieniem? Chcesz, bym nie ustawała w regularnym pisaniu i wysyłaniu tej osobistej korespondencji?
Jeśli chcesz, możesz wesprzeć moją twórczość na portalu BUY COFFEE.TO
Wiem, że dla niejednej z na Was Listy z werandy wiele znaczą i wnoszą dużo inspiracji, o(d)żywienia, ukojenia.
Wierzę w moc wzajemności i przepływu w procesie dawania i brania. Dlatego założyłam konto na portalu Buy Coffe.to, dzięki któremu możesz wesprzeć finansowo moją twórczość. Prosto i wygodnie – bez konieczności rejestracji itp.
Będzie mi bardzo miło, jeśli od czasu do czasu skorzystasz z tej opcji wymiany miedzy nami :). KLIKNIJ!